Inaczej tego, co się stało nie umiem nazwać. Długo milczałam, bo musiałam się oswoić, uszczypnąć się parę razy, by uwierzyć, że to nie kolejny sen, z którego zaraz się obudzę. Drżałam każdego dnia, by ten Cud trwał. To był długie dwa miesiące, ale dziś już jestem gotowa, by powiedzieć to głośno: BĘDĘ MAMĄ!!!! Jestem w czwartym miesiącu ciąży, poczęliśmy nasze wyczekane, wymodlone dzieciątko w Boże Narodzenie, wiem to na pewno, bo miałam w tym cyklu robiony monitoring. Więc, jak nie nazwać tego Świątecznym Cudem?:) Dzisiaj byłam na kolejny usg, widziałam moje 7 cm maleństwo w całej okazałości, jest zdrowe, rozwija się prawidłowo. Jestem szczęśliwa i już trochę spokojniejsza.
To wszystko jest niesamowite. Grudniowa wizyta u naszego doktorka, miała być ostatnią, daliśmy jemu i sobie czas do końca 2012r. Mieliśmy dość stania w miejscu, ale perspektywa nowego lekarza, któremu trzeba opisywać sześć lat leczenia też nie była zachęcająca, nie widzieliśmy jednak innego wyjścia. Podczas tej "ostatniej", jak myślałam wizyty powiedziała lekarzowi, że mam dość, że po zabiegu powinno się coś ruszyć, że jeśli czegoś nie wymyśli to się pożegnamy. Widać było, że się zmartwił, wiem, że bardzo nas polubił i chciał nam pomóc, więc to była też jego porażka. Siedział, myślał, skrobał się po głowie. I wymyślił. Zgodziliśmy się sprawdzić jeszcze jedną hipotezę, która się potwierdziła. Dostałam leczenie i dodatkowo hormon na wywołanie śluzu, którego od tylu cykli nie było. I miałam przyjść na monitoring. Ok, nie było nic do stracenia, więc wszystko wykonałam sumiennie. O dziwo ten cykl był wręcz wzorowy, śluz jak trzeba, a owu wyszła na czas świąt, ucieszyłam się, ale byłam sceptyczna. Pożegnaliśmy się z doktorkiem, złożyliśmy sobie życzenia, a on do nas: "liczę na dzidziusia pod choinkę", my przytaknęliśmy, ale zupełnie bez przekonania. Święta, spotkania rodzinne - chcieliśmy to po prostu przetrwać, bo to nie łatwy dla nas czas. A że na stres dobry jest seks, więc tego sobie nie odmawialiśmy. Nawet raz zażartowałam, żebyśmy się przestali wygłupiać i zrobili w końcu to dziecko:) No i po dwóch tygodniach okazało się, że zrobiliśmy:)
10 dni po owu miałam pierwsze przeczucie. W tym czasie kazał mi zrobić hormony, idąc do labu nie wiem czemu, ale poprosiłam o beta hcg, czego nigdy wcześniej nie robiłam. Na, ale coś mnie tknęło. Wynik wyszedł pozytywny, hormony też wysokie, ale w domu doszłam do wniosku, że to wszystko bardzo wcześnie i, że się wszystko jeszcze może zmienić. Nie chciałam się nakręcać. Czekałam spokojnie do terminu @. A nawet przeczekałam cały ten dzień, w którym miała przyjść. A już następnego dnia otworzyłam oczy o 5 rano i wiedziałam, że muszę zrobić test. Baaardzo długie 3 minuty! Zanim spojrzałam na test pomyślałam, że będzie pozytywny i nie myliłam się. Obudziłam męża, ucieszył się bardzo, ale oboje wiedzieliśmy, że musi potwierdzić to lekarz, bo już kiedyś pozytywny test mieliśmy i potem to się nie potwierdziło. To był poniedziałek, 7 stycznia 2013 (na marginesie prawosławne Boże Narodzenie), nigdy nie zapomnę tego dnia. O 8 rano zadzwoniłam do doktorka, kazał od razu przyjechać. I potwierdził, wyszliśmy z pierwszym usg, małą kropeczką o którą drżałam przez ostatnie dwa miesiące. Teraz to już mały człowieczek z rączkami, nóżkami i wszystkim, co trzeba na swoim miejscu. Dziś widzieliśmy, jak nasz dzidziuś bawił się pępowiną. Wciąż trudno mi uwierzyć, że ta mała istotka jest w moim brzuchu, który nota bene już się lekko zaokrąglił:)
Jestem szczęśliwa! Po sześciu latach pokonaliśmy niepłodność. Na ten obraz na usg warto było czekać tak długo. Życzę Wam - starającym się, takich samych doznań, jak najszybciej! A dla siebie proszę o modlitwę, dobre fluidy i trzymanie kciuków, by moje dziecko przyszło na świat zdrowe!
A oto i ono, bo jeszcze nie znamy płci:)