wtorek, 25 grudnia 2012

Świątecznie


Kochane Dziewczynki,
z okazji świąt Bożego Narodzenia życzę Wam i Waszym najbliższym bardzo dużo miłości i wzajemnego wsparcia, radości ze świątecznych spotkań przy rodzinnym stole oraz spełnionych marzeń pod choinką!

Mamusiom i oczekującym na przybycie wyczekanego małego człowieczka życzę spełnienia w tej niezwykłej roli. A tym z Was, które tak, jak ja wciąż czekają na swój cud, by w nadchodzącym roku mogły o sobie powiedzieć "jestem mamą".

piątek, 14 grudnia 2012

Dostałam już pierwszy prezent!

I na dodatek zrobiłam go sama sobie:) Dwie godziny temu zdałam egzamin na prawo jazdy!!!!:) Co za ulga, już miałam serdecznie dość tej niekończącej się historii, dziś się zawzięłam i chociaż trafiłam na najgorszego egzaminatora, na jakiego tylko mogłam to zdałam i z tego powodu jeszcze bardziej się cieszę. O facecie już krążą legendy. Oblewa przede wszystkim kobiety, bo jest zdania, że baby nie powinny dotykać się do samochodu. Kilka razy próbował mi wcisnąć kit, że czegoś nie zrobiłam, jak powinnam, ale stanowczo się z nim nie zgodziłam, mruczał coś tylko pod nosem. Na koniec wcisnął mi do ręki świstek i powiedział poirytowany: "zdała pani, ale fuksem, bo jeździć to pani nie umie". A ja mu na to z uśmiechem: "no co pan powie, ale jednak zdałam, więc pozwolę się z panem nie zgodzić, dziękuję i żegnam!". Uśmiech mam do tej pory od ucha do ucha, jak przypominam sobie tą scenę:) Mąż strasznie się ucieszył, że zdałam i to u słynnego Leona, ale po chwili z okrągłymi z przerażenia oczami powiedział: "ale to znaczy, że teraz będę musiał dać ci auto!". Faceci:) Uff cieszę się, że ten problem mam już z głowy. Właśnie problem, bo z tego, co miało być odskocznią od prawdziwych problemów, zrobił się kolejny. Ale to już nie istotne, bo zdałam, dzisiaj się do wszystkich uśmiecham:)
Teraz idę odebrać ostatnie prezenty z poczty i już będę mogła pakować. Zawsze staram się zrobić zakupy prezentowe przed tym całym szaleństwem. A w przyszłym tygodniu już tylko zostanie kupić choinkę. Matko, kolejny rok za nami, przeraża mnie upływający tak szybko czas... A i najważniejsze, powiedzieliśmy rodzicom o problemach z powiększeniem rodziny, trochę się dąsali, że nic im tak długo nie mówiliśmy, ale mam nadzieję, że rozumieją, że to nie jest dla nas łatwe. Może już na te święta nie będę czuła takiego ciśnienia z ich strony. Oby. Byliśmy też u naszego doktorka, widzi, że nas traci, ale stara się bardzo, więc przekonał mnie do sprawdzenia jeszcze jednej hipotezy. Zdaje sobie jednak sprawę, że jak to nie pomoże to idziemy gdzieś indziej. Tak naprawdę chciałabym by miał rację, jak tylko go poznałam, to czułam, że to jest człowiek, który naprawdę chce nam pomóc, a wiadomo, że każda zmiana ginekologa to duże przeżycie dla kobiety,więc oby był wreszcie na dobrym tropie... Ma czas do nowego roku!

wtorek, 27 listopada 2012

taka refleksja...

Przeglądając moje ulubione blogi właśnie zorientowałam się, że większość z ich autorek jest albo za chwilę będzie szczęśliwą mamą. Jak zakładałam bloga wśród ulubionych większość była, tak jak ja, na etapie starań. Hmmm ewidentnie zostaję w tyle;(, ale cieszę się bardzo, że tak wielu z Was udało się doczekać upragnionego potomstwa, to daje nadzieję... Gdy teraz zaglądam na Wasze blogi, czytam radosne wpisy, oglądam roześmiane buzie dzieci, a czasem i Wasze to nie czuję zazdrości, żalu, że to nie ja, bo jesteście dowodem na to, że tą cholerną niepłodność można pokonać. Ja tylko jeszcze nie znalazłam odpowiedniej metody na swoją, ale dzięki Waszym - tak różnym historiom wierzę, że nie jest to niemożliwe (nadzieja umiera ostatnia nieprawdaż?) Zdaję sobie jednocześnie sprawę, że ktoś te ponure statystyki dotyczące niepłodnych musi siłą rzeczy wypełniać, ja nadal w nich jestem, ale może kiedyś i ja z nich wypadnę... Póki co nie mam ochoty na wizytę u gina, mam zapas leków, stosuję się do zaleceń, ale jeszcze do niego nie dotarłam, nie wiem czy wymyśli coś nowego, nie wiem czy ma jeszcze na mnie jakiś pomysł. Wybiorę się w grudniu i zobaczę... Nie piszę za dużo, bo i za dużo w TYM TEMACIE się u mnie teraz nie dzieje, żyję sobie spokojnie, staram się opanować jesienną chandrę, dużo pracuję, czytam, staram się jak najmniej rozmyślać i tak dni przelatują. Ale regularnie Was podczytuję:)

poniedziałek, 12 listopada 2012

Bez niespodzianki

Mimo przyjemnego relaksu, romantycznych wieczorów na Cyprze nie przywieźliśmy z urlopu tak upragnionego prezentu. @ przyszła w terminie jak gdyby nigdy nic... Oboje chodzimy przygnębieni... Dajemy sobie jeszcze czas do końca roku, a jak nic się nie wydarzy to chyba trzeba znów spróbować inseminacji, a co dalej... nie wiem... Tak wielkie mieliśmy nadzieje po zabiegu, że już teraz będzie dobrze, a tu dalej bez zmian. Czuję, że w nowym roku będziemy musieli podjąć ważną decyzję... przed którym miałam nadzieję nigdy nie stanąć...

sobota, 3 listopada 2012

Pocztówka z Cypru

Urlop dobiegł końca - zostały wspomnienia. Cóż mogę powiedzieć o Cyprze, ciekawa kraina, zarówno kulturowo, jak i krajobrazowo przypomina greckie wyspy, jednak widać wiele różnic związany przede wszystkim z przenikaniem się kultury greckiej z turecką, a także z tym, że Cypr przyciągał uwagę wielu najeźdźców. Niezwykłym doświadczeniem jest przejazd i zwiedzanie okupowanej przez Turków północnej części Cypru. Ale zacznę od początku. Z przyczyn od nas niezależnych, o których napiszę później, mieliśmy okazję przebywać w różnych regionach Cypru. Zaczęło się od Larnaki, miasta w którym wylądowaliśmy. Tydzień spędziliśmy w okolicach tego miasta, czyli w południowej części Cypru.  Miasto leży na miejscu starożytnego Kitionu. Legenda głosi, że został on założony przez syna biblijnego Noego - Kitima. Praktycznie każde miasto na Cyprze ma swoją niezwykłą historię związaną z czasami starożytnymi. To miejsce było dobrą bazą wypadową do zwiedzania niezwykłych Gór Troodos, które są jak garby wielbłąda wypełnione wodą, dzięki czemu pokrywa je bujna roślinność, co w zestawieniu z wypaloną słońcem ziemią Cypru robi niesamowite wrażenie. Woda sprzyja też temu, że góry cały czas rosną. Masyw ten ma swoją górę Olimp przypominającą kształtem grzbiet wieloryba. Są tu doskonałe warunki do uprawiania narciarstwa. Śnieg leży od stycznia do marca i w tym czasie można przeżyć niezwykłe wakacje. U stóp góry jest turystyczne miasto Limassol, więc można rano wykąpać się w morzu, a potem pojechać w góry na narty:) A wracają do naszej wycieczki to mieliśmy okazję pochodzić po małych górskich wioskach z wąskim kamiennymi uliczkami, w których każdy dom jest przepięknie ozdobiony kwiatami w doniczkach, krzewami pełnymi kwiatów i owocowymi drzewami. Mieszkańcy witali nas z uśmiechem na twarzy i częstowali lokalnymi smakołykami i trunkami;) Mieliśmy też okazję zobaczyć przepiękny, bogato zdobiony klasztor Kykkos w którym znajduje się ikona Madonny namalowana przez św. Łukasza, ponoć pokryta jest 24-karatowym złotem, zdobiona srebrem i perłami. Mówię ponoć, bo jest niedostępna zwiedzającym, można zobaczyć jedynie jej replikę. Sam klasztor bogaty jest w przepiękne złocone mozaiki przedstawiające sceny z Biblii. Zwiedzaliśmy klasztor odziani w długie fioletowe szaty. Nasz hotel w Larnace znajdował się przy długiej nadmorskiej promenadzie, wypoczywając na hotelowej plaży mieliśmy okazję obserwować zwyczaje wielu miejscowych Cypryjczyków. Kilku stałym bywalcom promenady nadaliśmy nawet imiona. Był wśród nich "Pan Adidas";) zaobserwowaliśmy bowiem, że mnóstwo Cypryjczyków uprawia szybki chód, nie bieg a chód właśnie. Codziennie o tej samej porze promenadę w tą i z powrotem szybko przemierzał nasz bohater:)  Nazwaliśmy go tak, bo ubrany był w czarny ortalionowy dres z wielki napisem "Adidas" na plecach:) Zawsze ćwiczył z zaciętą miną i obserwował niemal z pogardą leniuchujących plażowiczów:) Doszliśmy do wniosku, że dzięki ortalionowi mógł szybciej zrzucić zbędne kilogramy, zresztą nie tylko on tak robił, pań też było kilka:). Jedną z atrakcji turystycznych tej, ale też i innych plaż na Cyprze jest parasailling, czyli latanie na spadochronie ciągniętym przez motorówkę i podziwianie z góry widoków, przeżycie podnoszące adrenalinę i absolutnie fantastyczne. Oczywiście skorzystaliśmy:) Nie sposób siedzieć bite dwa tygodnie na plaży, więc przeplataliśmy sobie leniuchowanie ze zwiedzaniem. Kolejny wypad zrobiliśmy do stolicy Cypru Nikozji, podzielonej na część grecką i turecką. Przedziwne doświadczenie, gdy zwiedzając miasto nagle stajesz przed punktem granicznym.  Tu mieliśmy okazję zobaczyć najważniejszą cerkiew św. Jana z pozłacanym ikonostastasem, Pałac Arcybiskupów, z punktu widokowego zobaczyliśmy panoramę gór po części tureckiej oraz stare miasto z wąskimi uliczkami pełnymi sklepików z pamiątkami, słodyczami i małymi kafejkami. A w parku obserwowaliśmy mężczyzn popijających kawę i grających w trik traka. Ponoć każdego ranka uciekają z domów, zanim żona zagoni ich do domowych obowiązków, jedzą wspólne śniadanie, piją kawę i grają dopóki nie przyjdzie pora obiadu - żyć nie umierać:) Będąc już po stronie tureckiej pojechaliśmy dalej, w kierunku przepięknego gotyckiego opactwa Bellapais z którego rozciąga się widok na wybrzeże północnego Cypru. Miejsce magiczne, gdzie spojrzysz tam jest po prostu pięknie. Kolejny przystanek to Kyrenia - chodziliśmy po starym mieście, po olbrzymim weneckim forcie. Zobaczyliśmy wrak okrętu z czasów Aleksandra Macedońskiego odnaleziony w 1967r. Mieliśmy też okazję zjeść turecki obiad, który różnił się od tego jakie jedliśmy po południowej stronie. Korzystają z tych samym produktów, ale jednak chyba sposób przyprawiania sprawia, że tam potrawy smakują inaczej, ale równie dobrze. Po tygodniu przenieśliśmy się bliżej granicy tureckiej do niewielkiej miejscowości Protaras na południowo-wschodnim krańcu wyspy. Hotel otoczony był dużym, kolorowym ogrodem w pobliżu mała, ale urocza zatoczka, w której woda była tak czysta, że z maską obserwowaliśmy podwodny świat. Tu naprawdę zaczęłam odpoczywać, po jednak nieco tłocznej Larnace nareszcie kameralne miejsce. Była to też świetna baza wypadowa do ruin starożytnej Salaminy z największym na Cyprze teatrem antycznym oraz Famagusty miasta pozostającego pd turecką okupacją. To tu plażowaliśmy na najpiękniejszej plaży na całym Cyprze, która posiada jednak bardzo przygnębiającą historię. Znajduje się w "mieście widmie", które od 1974r. stoi opustoszałe, wyniszczone, za drutem kolczastym i jest kartą przetargową Turków w negocjacjach z Cypryjczykami. Jest tam cała baza hotelowa, domy, szkoły, place zabaw, firmy i wszystko zastygłe, bez ludzi. Straszny widok. Ale żeby nie było tak smutno to widzieliśmy też okazałe weneckie mury oraz imponującą gotycką katedrę św. Mikołaja porównywaną słusznie do Notre Dame, która niestety została zamieniona na meczet. Ale z zewnątrz robi wrażenie, tak jak i inne pozostałości gotyckich świątyń. Okupowana część Cypru jest bogatsza w ciekawsze zabytki i piękne plaże, wielka szkoda, że od tylu lat Cypr jest podzielony i obwarowany wojskiem kilku krajów. Oby to się kiedyś zmieniło. Na koniec muszę wspomnieć o królach wyspy - kotach, które mogą tu niemal wszystko, są na plażach, w restauracjach, sklepach, przy domach, całe stada, jedne tłuste inne chude, ale żadne nie boją się ludzi. To jeszcze jedna atrakcja Cypru, no chyba, że ktoś jest uczulony, albo nie lubi kotów to niech lepiej to miejsce omija;)
Ale, żeby nie było tak kolorowo to powiem, że początek urlopu nie należał do udanych, po wylądowaniu w Larnace od naszej rezydentki dowiedzieliśmy się i jeszcze pięć innych par, że nie mamy rezerwacji w hotelu za który zapłaciliśmy (to ten w którym spędziliśmy drugi tydzień). Wysłali nas do innego - wg jej zapewnień równie dobrego, już miałam nerwa, ale pomyślałam spokojnie zajedziemy zobaczymy. I co zobaczyliśmy na miejscu? Zamiast uroczego, kameralnego hotelu nad morzem o standardzie kilku gwiazdek, znaleźliśmy się w centrum turystycznego miasta, z dala od morza i w dodatku w hostelu, a nie hotelu. No myślałam, że mnie szlak trafi na miejscu, przenieśli tam nas i jeszcze jedną parę, a resztę do jakich innych, tuż obok. Powiedziałam, że nie odpuszczę zaczęłam wydzwaniać do biura podróży w Polsce, bo rezydentka umyła ręce i zostawiła nas samych sobie, wydzwaniałam do nich co pół godziny, zagroziłam procesem, druga para była równie wyrwała i wygraliśmy - przenieśli nas do hotelu o tym  samym standardzie za który zapłaciliśmy, który był nawet droższy, wynegocjowałam dla siebie i drugiej pary pokój z widokiem na morze, ALL zamiast HB oraz darmową wycieczkę fakultatywną. Byłam baaardzo asertywna:) Pani rezydenta chodziła wkoło nas na paluszkach:) Szanowne biuro jednak się przejechało na tych udogodnieniach dla nas, za dużo ich to chyba kosztowało, bo po tygodniu w cudowny sposób znalazły się dla nas pokoje w docelowym hotelu. Oczywiście tu już miało być tylko to, za co zapłaciliśmy czyli HB, ale nie daliśmy im spokoju i mieliśmy ALL do końca oraz znów pokój z widokiem na morze:) Te przeprowadzki siłą rzeczy skróciły nam nieco wypoczynek, ale z drugiej strony mieliśmy okazję pomieszkać w dwóch naprawdę fajnych miejscach. Inne pary nie miały tyle szczęścia. Nasza czwórka okazała się najbardziej wytrwała w negocjacjach. Wygraliśmy z biurem, nie pozwoliliśmy by popsuli nam urlop, ale następnym razem trzy razy się zastanowię, czy jeszcze gdzieś z nimi pojadę.  Przez tą sytuację nie udało nam się zwiedzić wszystkiego, może jeszcze tam wrócimy... A więc podróż z przygodami, ale generalnie było bardzo fajnie, wypoczęłam, opaliłam się troszkę, a już w poniedziałek do pracy niestety:( Wszystko, co dobre musi się skończyć...

Z wyjazdu oprócz słodyczy i magnesów, które namiętnie kolekcjonuję przywieźliśmy sobie cypryjską figurę szczęścia i co najważniejsze płodności, w jej moc wierzą mieszkańcy, więc może i nam pomoże, warto spróbować. Stoi w sypialni;) Przedstawia mężczyznę, który trzyma na ramionach kobietę, są jakby jednym ciałem.

A tu link do kilku fotek potwierdzających moją długą relację:) Nie są one jakieś specjalnie artystyczne, bo robione zwykłą małpką, a do tych wielkich budowli przydałby się szerokokątny obiektyw, ale coś tam widać. Miłego oglądania:)

wtorek, 30 października 2012

Wróciłam i marznę:(

To był brutalny powrót do rzeczywistości, zaledwie trzy godziny lotu, a ze słonecznej krainy przeniosłam się do białej i bardzo zimnej Polski buuuu! Od przyjazdu snuję się jak śnięta po domu, ubrana na cebulę i nie umiem się jeszcze odnaleźć. Moja opalenizna blednie z dnia na dzień :( Zawsze cieszyłam się z powrotu do domu, ale teraz to najchętniej spakowałabym się ponownie i wróciła do tego miłego ciepełka. Idę posiedzieć przy kaloryferze! Wkrótce napiszę coś więcej...

sobota, 13 października 2012

Bezsenna noc

Ostatnia przed wylotem, a ja nie zmrużyłam oka, nie wiem czy to przedwyjazdowy nerw, czy raczej zmęczenie przygotowaniami. O 5:00 poddałam się i odpaliłam kompa, a już od 4:00 oglądam film, miałam dość leżenia i  gapienia się w sufit. Wyjeżdżamy dziś późnym wieczorem, bo mamy nocny lot, także kolejna nieprzespana noc przede mną. A za mną pracowity dzień. Mieszkanie sprzątnęłam na błysk - teściowie będą kontrolnie zaglądać pod naszą nieobecność, więc same rozumiecie, że kurzowych kocurów nie powinno być;), uprasowałam górę ubrań (nie dotknę się do żelazka baaaaardzo długo), i upakowałam nas w dwie walizy. Jestem pewna, że wzięłam za dużo, zawsze tak jest, ale nie mogę się powstrzymać, zawsze wydaje mi się, że to wszystko jest mi niezbędnie potrzebne, a potem nawet tego nie wypakuję, ech typowa baba;) Dobrze, że są kilogramowe ograniczenia, tylko to mnie powstrzymuje, by nie zabrać ze sobą pół domu! A  w drodze i tak będę miała nieodparte wrażenie, że zapomniałam czegoś bardzo ważnego taaa... W takich momentach odzywa się mój osobisty Adaś Miałczyński, dochodzi do tego jeszcze niepokój związany z tym czy zamknęłam okna, drzwi, wyłączyłam gaz, zakręciłam wodę itd... paranoja w czystej postaci! Jak z filmów Koterskiego, nic dodać, nic ująć;)
Plan na dziś to spakować ostatnie drobiazgi, "przyciąć komara" przynajmniej na godzinę, by nie być jedną turystką, która na widok pięknego Cypru zaśnie na stojąco, i zrobić sobie ekspresowe domowe spa, czyli pilling, maseczka, ścieranie tarką cellulitu i co tam jeszcze wymyślę, by móc się jakoś pokazać na plaży. Bo tego, że jestem w październiku blada, jak ściana już nie da się ukryć:) Trzymajcie się i trzymajcie kciuki bym doleciała tam i z powrotem w jednym kawałku. Do usłyszenia za dwa tygodnie!

środa, 3 października 2012

Wkur... - red alert!

Dawno mnie tu nie było, ale niestety intensywność pracy w ostatnich tygodniach uniemożliwiła mi zaglądanie do sieci w innych celach niż służbowe. Doba za krótka zdecydowanie. Oczywiście odbyło się to na mnie - właśnie leczę się z anginy, którą nabyłam najpewniej przez stres, intensywność pracy, a co za tym idzie spadek odporności. A poza tym taki teraz czas na choróbska niestety. Muszę się wyleczyć, bo mój wyjazd już tuż tuż. Tylko to mnie jakość trzyma przy życiu. I oczywiście choroba przypadła na okres płodny, szkoda gadać... Nie ważne, robię na wszystko pauzę, ja chcę po prostu wyjechać, położyć się na ciepłym pasku i nie robić kompletnie NIC! Mam nadzieję, że te dwa tygodnie, jakoś uspokoją moje napięte do granic możliwości nerwy, bo już jestem na takim etapie, że otwierając rano oczy od razu wszystko mnie wkurwia i dałabym po prostu komuś w pysk! Wczoraj klęłam na czym świat stoi, a potem poryczałam się, bo nie mogłam otworzyć głupiej butelki! Ani liczenie do dziesięciu, ani medytacja już nie pomaga... Wczoraj też moja przyjaciółka urodziła swoje drugie, śliczne różowe dziecię, a mój brzuch jak był pusty tak jest. Czuję jedną wielką beznadzieję w Tym Temacie. W tej chwili nie mam siły i chyba już chęci by działać dalej... Może po powrocie z urlopu, spojrzę na to całe moje leczenie z dystansem i pomyślę, co dalej robić. Jakbym musiała podjąć decyzję dziś to chyba powiedziałbym pass niestety. Nigdy nie myślałam, że dojdę do takiego momentu, a jednak...
Odezwę się po powrocie, pozdrawiam Was. Trzymajcie kciuki bym była w mniej wisielczym nastroju!

sobota, 15 września 2012

Odliczam dni do urlopu:)

Wyjazd zaklepany i opłacony:) Zostało dokładnie 30 dni - 14 października wyjeżdżamy na całe dwa tygodnie na słoneczny Cypr, tam gdzie bogini miłości Afrodyta wyłoniła się z morskiej piany :) Uparłam się i znalazłam fajną ofertę. Nie mogę się doczekać, wreszcie naładuję się witaminą D, bo mam niedobór. To wina pracy za biurkiem i braku urlopu od dwóch lat! Mamy plan by wynająć autko i zwiedzić ile się da, tylko mąż ma wielkie oczy na myśl o ruchu lewostronnym, który obowiązuje na Cyprze:) Przeczytałam, że wynajmowane auta są tam specjalnie oznakowane, aby miejscowi wiedzieli, że jedzie turysta i trzeba na niego uważać:) Ja niestety mu nie pomogę, jeszcze się prawka nie doczekałam, ale to historia na oddzielny post - żałość i rozpacz, WORDowscy egzaminatorzy robią co chcą żeby tylko oblać i wyciągać kasę na kolejne egzaminy, szkoda gadać. Ktoś powinien zrobić w tych instytucjach porządne kontrole. Ale nawet jakbym miała już prawko to i tak na Cyprze nie pojeżdżę, bo mogą tam tylko wypożyczyć samochód osoby, które mają prawo jazdy od co najmniej pół roku. Mąż więc będzie miał wyzwanie, może być śmiesznie:) Szukam właśnie jakiegoś fajnego przewodnika, który poprowadzi nas po atrakcjach. Wybraliśmy kameralny hotel z dużym ogrodem i prywatną małą plażą, nie chcieliśmy jechać do molocha usytuowanego w centrum rozrywki, tylko wyciszyć się i odpocząć. A jak się nam znudzi to do atrakcji jest tylko parę kilometrów. Oprócz tradycyjnego zwiedzania zamierzam namiętnie uprawiać turystykę kulinarną, połączenie kultur greckiej i tureckiej musi być ciekawe dla podniebienia:)
Sprawy staraniowe bez zmian, wizyty lekarskie załatwione, zapas leków mam, teraz myślę już tylko o urlopie i sprawach, które mam jeszcze do zrobienie przed nim. A tych jest sporo, szczególnie w pracy, i na tym się teraz głównie koncentruję.

sobota, 1 września 2012

Jest trochę lepiej

Ogarniam się powoli z tego trudnego okresu, nie czuję się jeszcze super dobrze, ale już lepiej. Kolejna @ już za mną, czekałam na nią, jak na coś oczywistego i "nie zawiodła" jak zwykle. W poniedziałek mam wizytę u gina, powinnam być tydzień temu, ale nie miałam na nią sił, więc przełożyłam. Robił mi jeszcze ostatnio jakieś badania krwi, więc poznam wyniki. Zaczęłam biegać - to pomaga. Mój cel to trzy razy w tygodniu po 1h. Na razie plan realizuję. Zawsze wysiłek fizyczny pomaga mi w stresowych sytuacjach, jak pokłócę się z mężem to idę sprzątać, nie wiem czy on aby czasem tego nie wykorzystuje;) Przez pierwszy kwadrans biegu mam w głowie gonitwę myśli - i tych związanych z dzieckiem, badaniami, ale też listę spraw do zrobienia, a potem z każdą minutą głowa mi się wyłącza, słyszę tylko własny oddech, czuję strużki potu na plecach i po prostu biegnę. Czasem wyobrażam sobie, że biegnę do celu - tego upragnionego, wtedy automatycznie przyśpieszam:) Kurcze, naprawdę tak dużo zależy od tego, co siedzi nam w głowie. Po godzinie biegu czuję przyjemne zmęczenie, ale też to jak rozluźniły mi się mięśnie na twarzy, dopiero wtedy zdaję sobie sprawę, jak bardzo miałam zaciśniętą szczękę w ciągu dnia. I to jest taka godzina tylko dla mnie, bez męża, komórki, pracy, reklam krzyczących z telewizora... Taki moment zawieszony w próżni, którego bardzo potrzebuję. Moja praca dalej mnie wkurza, ale zajęłam się teraz jeszcze sprawami firmy męża i w sumie cieszę się z tej odmiany, choć to dodatkowe obowiązki. Poza tym myślę coraz intensywniej o zmianach w życiu zawodowym, mam pewne pomysły, ale ja jestem taka, że muszę wszystko dokładnie przemyśleć, zbadać z każdej strony, więc to jeszcze potrwa...;) Mam jeszcze takie wieczory, że płaczę w poduszkę i czuję straszną niesprawiedliwość, ale po takiej chwili rozczulania się nad sobą, biorę się w garść, czyli biorę garść przepisanych przez doktorka leków i mówię sobie "nie poddam się!". Wczoraj zrobiłam sobie prezent i kupiłam przepiękne buty na jesień - wydałam fortunę, ale nie mogę się na nie napatrzeć. Mam hopla na punkcie butów, jestem bardzo wybredna, tak rzadko zdarza mi się w sklepach znaleźć taką perełkę, więc jak już na nią trafię to nie mogę się powstrzymać. Najgorsze jest to, że nawet zawrotna cena mnie nie zatrzyma;) Ale co tam, człowiek musi mieć jakieś radości z tego życia, zawsze mogę sobie (i mężowi!) wytłumaczyć, że przeze mnie gospodarka kuleć nie będzie:) Z dobrych wiadomości jest też to, że w końcu ustaliliśmy z mężem termin urlopu - październik, wiem że późno, ale u nas nie jest to takie proste, by się dopasować. I mam już na co czekać:) Jak znajdziemy fajną ofertę to kierunek: Cypr!

***

Na życzenie Oli :)


                                                    
Ale w nich to sobie nie pobiegam, za to z grubymi kolorowymi rajstopami i spódnicą "na mieście" będzie szał;)

niedziela, 5 sierpnia 2012

Niemoc

Czasami muszę sobie pomilczeć... ogarnęło mnie zniechęcenie i niemoc... Nie mam sił walczyć z przeciwnościami losu, trudnymi sytuacjami, własnym ciałem. Nadmiar pracy, jaki ostatnio spadł na moje chude barki dobił mnie ostatecznie. Marzę, już od jakiegoś czasu, o zmianie pracy. Jestem nią zmęczona, ponad osiem lat w jednym miejscu. Mam dość tych samym zadań, dość beznadziejnych przełożonych, dość...  Tak bardzo chciałabym założyć coś własnego, ale ciągle stoję w miejscu, bo postawiłam sobie cel - rodzinę, pełną rodzinę, której ciągle nie mam. A ta praca daje stabilność, bezpieczeństwo, biorę zwolnienie i nikt nie ma prawa burknąć, że nie ma mnie dwa czy trzy tygodnie. Mogłabym przez dziewięć miesięcy ciąży być w domu i pracę nadal bym miała. I tak siedzę w miejscu, dziewiąty już rok i czekam, sama już nie wiem na co. Zaraz zrosnę się z biurkiem i zostanę tam do nędznej emerytury. Przeszłam już kilka takich trudnych momentów w pracy, w których byłam gotowa wręczyć szefowi wypowiedzenie i zatrzasnąć za sobą drzwi, ale zostawałam. W głowie zapalała się lampka: przecież mamy mieć dziecko, muszę trzymać się na razie tej pracy, nie jest najgorsza, daje poczucie bezpieczeństwa. Jak urodzę dziecko, będę na macierzyńskim, a później jeszcze wezmę wychowawczy to pomyślę o czymś własnym. Tak to sobie tłumaczyłam i starałam się nie myśleć, że w tej pracy doszłam już do ściany, że się przestałam rozwijać i raczej nic już z tego miejsca nie wycisnę. Cel jest najważniejszy. Mijają kolejne lata, a tu ani celu, ani biznesu. Stoję w miejscu i nie wiem, w którą stronę mam iść. Ogarnia mnie rozpacz, mam dość. W ogóle nie mam ochoty w tym miesiącu myśleć o staraniach, nie mam ochoty iść do gina, nie mam ochoty na nic. Okropny czas. Czuję, że powinnam coś ze swoim życiem zrobić. Podporządkowałam je staraniom o nasze dziecko, a co, jak go nie będzie? Co wtedy z moim życiem? Będę siedzieć sfrustrowana w pracy, która już kompletnie mnie nie kręci, która mnie tylko irytuje i męczy? A gdy zaczynam poważnie myśleć o czymś własnym, to ogarnia mnie strach, że jak rzucę pracę, postawię wszystko na jedną kartę - własny biznes to pojawi się dziecko i będzie kłopot, jak sobie ze wszystkim poradzić. Błędne koło. Po trzydziestce powinno się już mieć, TO COŚ z czego można być dumnym, ja tego nie mam i strasznie mnie to boli...

piątek, 20 lipca 2012

I znów dupa:(

Miało wyjaśnić się pod koniec miesiąca, a raczej już wszystko wyjaśniło się dziś. Odebrałam hormony zrobione 5 dni po owu, PGS 15, 7, czyli wszystko na dobrej drodze..., ale wynik dzisiejszy, 11 dni po owu: 8,8 nie pozostawia już złudzeń:(. Znów nic z tego. A na domiar złego moja mama wylądowała w szpitalu, trzecią dobę emocje na najwyższych obrotach, na szczęście jej stan się już poprawia. To znów nie mój miesiąc...
Podsumowanie lipca: poprawa mamy zdrowia na wielki plus, a na minus starania i prawko. I znów życiowa teoria, że "nie można mieć wszystkiego" sprawdza się idealnie na moim przykładzie, ech...

środa, 18 lipca 2012

O włos...:(

Właśnie wróciłam z egzaminu praktycznego i muszę powiedzieć, że dałam z siebie wszystko, a poległam na tym, że dwukrotnie nie wykonałam manewru zawracania:( A nie wykonałam go dlatego, że nie byłam w stanie zmienić pasa ruchu, nikt nie chciała mnie wpuścić, chamy!!! Na koniec spytałam egzaminatora, jak ogólnie ocenia moją jazdę, powiedział, że jeżdżę dobrze, i gdybym wykonała ten manewr to bym zdała, bo wszystko inne zrobiłam prawidłowo. Jestem trochę rozczarowana, bo nie zdałam trochę nie ze swojej winy, ale z drugiej strony cieszę się, że ogólnie dałam radę. Jeździłam ponad godzinę, nie spowodowałam żadnego zagrożenia dla ruchu. Lekki stres był, ale pierwsze koty za płoty. Następny termin 10 sierpnia. Oby ten był dla mnie już bardziej pomyślny. Trafiłam na spokojnego i fajnego egzaminatora, może żeby te egzaminy nie były nagrywane to dałby mi jeszcze jedną szansę, na wykonanie zawracania, a tak, przepisy są nieubłagane niestety:( Mówi się trudno, nie będę się tym martwić, bo jestem z siebie zadowolona i myślę, że to kwestia czasu, jak będę śmigać autkiem po ulicach mego miasta:)

A ze spraw staraniowych, to czekamy na efekty tego miesiąca:). Owu była jak trzeba, monitorowałam cykl u doktorka, więc starania wycyrklowane. Doktorek kazał mi w tym miesiącu w drugiej fazie zrobić dwukrotnie hormony PGS i E2, w piątek idę drugi raz i wówczas odbiorę te pierwsze. Mam nadzieję, że będą wysokie i prawidłowe. I pod koniec miesiąca się wszystko okaże... Ogólnie cały czas byłam zaoferowana przygotowaniem do egzaminu i mam teraz trochę więcej pracy w pracy, więc mało czasu na dręczące myśli. Będzie, co ma być. Wizyta u gina dzień przed kolejnym egzaminem. Może zdam go już w dwupaku;) Oby!

środa, 27 czerwca 2012

Huśtawka emocji

Milczałam, bo ostatnio dużo się działo. Wynik progesteronu 80! zrobiony 7 dni po owu podniósł mi ciśnienie. Ponadto wyjątkowo mocno bolały mnie cycki, już nawet było mi trochę niedobrze, ale nie robiłam testu, czekałam cierpliwie do terminu @, wtedy też miałam wyznaczoną wizytę u doktorka. Starałam się nie nakręcać, ale w duchu modliłam się o dobrą wiadomość. Doktorek wysłał mnie od razu na betę, to było najdłuższe 15 minut w moim i męża życiu, ale niestety wynik był negatywny. @ przyszła w Dzień Ojca, a w ubiegłym miesiącu była w Dzień Matki. Pomysłowa ta natura, nie ma co:( Przyznam, popłakałam sobie solidnie, wyżaliłam się w niebo, tylko to mogłam zrobić. Albo w labie coś sknocili z wynikiem, albo jakieś dzieciątko przez chwilę tam było i znikło:( Pozbierałam się jakoś, zrobiłam sobie małą niespodziankę i zdałam za pierwszym razem teorię z prawka, jestem z siebie dumna, chociaż wiem, że trudniejsza część jeszcze przede mną. Do egzaminu praktycznego zostały mi trzy tygodnie aaaaa!!!! Dzisiaj jazda szła mi jak po grudzie, ale chyba przez tą beznadzieją pogodę za oknem, mam nadzieję, że jutro będzie lepiej. Najlepsze jest to, że super wychodzą mi trudniejsze manewry, a potrafi mi chat jeden przy ruszaniu na prostej drodze zgasnąć:) pod górkę nigdy:) No, zobaczymy czy to będzie mój jedyny egzamin, czy też pierwszy z wielu:) Miałam jeszcze w tym miesiącu po pół roku badanie cycek, no i znowu coś mi tam wypatrzyła, ale powiedziała, żeby odczekać trzy miesiące, pić wiesiołek i przyjść jeszcze raz. Mam nadzieję, że to zniknie i nie będę musiała przechodzić przez kolejną biopsję. Dziewczyny badajcie się, bo jak słucham opowieści znajomych to prawie każda ma, a to torbielki, a to inne cuda w cyckach. Lepiej zapobiegać niż leczyć. Trzeba przełamać strach i iść. Tak więc huśtawkę emocji zafundował mi czerwiec. 1 lipca kolejne urodziny i z tego powodu mam mały kryzys. Mam zamiar wypić sporo wina (bo mogę!) i wytańczyć się za wszystkie czasy, póki mi jeszcze zawiasy w kolanach działają jako tako buuu:(, bo ze zmarszczkami to już chyba nic nie zrobię;(( A, życzenie mam od lat jedno, Wy wiecie jakie, na głos nie mówię, żeby się spełniło!

wtorek, 19 czerwca 2012

Małe przesłuchanie;)


soul10, autorka bloga, który chętnie podczytuję (http://chwile-niezapomniane.blogspot.com) :) zaprosiła mnie do blogowej zabawy. Mam odpowiedzieć na zadane pytania, ułożyć swoje i zaprosić do zabawy kolejne osoby. Co prawda nie przepadam za wszelkiego rodzaju łańcuszkami, ale dla sympatycznej koleżanki zrobię wyjątek i odpowiem;). Nie będę jednak kontynuować dalej łańcuszka. Wybacz!:)


Oto odpowiedzi na pytania soul10:

1.Książka czy film?
Trudny wybór, bo kocham i dobrą książkę i dobre kino, ale chyba jednak książka:)

2.Kot czy pies?
Lubię futrzaki z charakterkiem, a więc zdecydowanie koty:)

3.Czarne czy białe?
Białe

4.Samochód czy rower?
Aj i znów trudne pytanie. Rower kocham - mogę jeździć godzinami, ale teraz poznaje samochód i podoba mi się coraz bardziej:) Ale skoro muszę wybrać to - stara miłość nie rdzewieje -  mój piękny rower!

5.Rozważna czy romantyczna?
Romantyczna:)

6.Słodkie czy słone?
Słodkie (ach ta czekolada!)

7. Taniec czy różaniec?
Jestem i do tańca i do różańca:)

8.Gaduła czy milczek?
Gaduła

9. List czy e-mail?
E-mail, chociaż czasem tęsknię za listowną korespondencją z poznanymi latem fajnymi ludźmi. Wyczekiwało się na odpowiedź, zaglądało codziennie z zaciekawieniem do skrzynki, a teraz to tylko papierowo rossmann do nas pisze, pizza i gazownia :)

10. Porządek czy bałagan?
Artystyczny bałagan;)

11.Pop czy rock?
Zdecydowanie rock!

I na koniec napisze Ci Kochana, że też jestem leworęczna, i dobrze mi z tym:) Pozdrawiam!

niedziela, 3 czerwca 2012

Ach te stereotypy...

Jeżdżę, jak szatan po ulicach mego miasta - jakieś 40/h:) Na tyle, póki co pozwala mi moja instruktorka. Nigdy, ale to nigdy nie chciałam by uczyła mnie kobieta prowadzić auto, jakoś w tym względzie bardziej ufam facetom, nieraz jadąc samochodem z perspektywy pasażera wkurzałam się na tzw. "baby za kierownicą", które lusterka mają chyba tylko po to, by pomalować usta, a o zmianie kierunku jazdy nie muszą przecież informować innych na drodze. I te ich hamowanie na ostatnią chwilę, nie mówiąc o parkowaniu - jakby prowadziły statek kosmiczny, a nie auto! Normalnie MASAKRA! Bałam się, że to jakaś taka nasza babska przypadłość, i może dlatego tak długo zwlekałam z prawkiem. Jest w moim mieście babska elka, ale trzymałam się od niej z daleka. Wybrałam tradycyjną szkołę, instruktora - oczywiście faceta, pojeździłam z nim trochę, ale nagle rozwiązali z nim umowę. Do dziś nie wiem, co się stało. Czekałam w umówionym miejscu, a tu podjeżdża do mnie kobieta i mówi, że teraz ona będzie mnie uczyć. Na dodatek okazało się, że to moja znajoma. Klęłam pod nosem, na czym świat stoi podczas tej pierwszej wspólnej jazdy. Już w myślach widziałam niezdany egzamin:) Ale muszę powiedzieć, że z każdą kolejną jazdą czuję się coraz pewniej za kółkiem. Moja instruktorka nie uczy mnie "babskiej" jazdy, czyli kobieta może jeździć normalnie, bezpiecznie, SZOK!:) Zapisując się na prawko od razu powiedziałam, że jak zauważę, że jeżdżę tak okropnie, jak te "baby" które przeklinam, to rezygnuję! Ale jest dobrze, oczywiście, jeszcze dużo przede mną, na razie wyjeździłam 13 h, ale jest naprawdę dobrze. Najważniejsze, że nie mam stracha, już na pierwszej jeździe wyjechałam na miasto i nie było we mnie lęku, owszem jestem bardzo skoncentrowana, ale strachu zero. Naprawdę dobrze czuję się za kierownicą. Oby tak dalej!:)

                                          MASAKRA:)

A, co do innych babskich spraw. To mam pierwszy namacalny dowód na to, że zabieg został wykonany prawidłowo. Odkąd pamiętam, moja @ przychodziła wraz z okropnym bólem, gdy moje koleżanki w szkole, na studiach czy z pracy robiły w "te dni" praktycznie wszystko, ja leżałam nieprzytomna z bólu z termoforem i łykałam silne prochy. Zawsze tak było, aż do zabiegu. Myślałam, że ta pierwsza 11-dniowa to była taka przez leki, ale ta ostatnia miała być już tą "normalną". Lekarz uprzedzał, że zobaczę różnicę, ale ja mu nie wierzyłam. Jak to bez bólu?! Niemożliwe! Przygotowałam sobie więc arsenał leków przeciwbólowych i czekałam w napięciu, a tu nagle niespodzianka. Ból praktycznie żaden, lekkie skurcze i już. Zawsze najgorszy był u mnie drugi dzień, a teraz w ten dzień jeździłam sobie rowerem po mieście. Nie mogę uwierzyć, że zmiana jest aż tak wielka. Bardzo poprawi to mój komfort życia, jestem szczęśliwa. Co prawda intensywność jest taka sama, ale bez bólu to wielka różnica:) Chociażby dla tego warto było wykonać laparo:)

piątek, 25 maja 2012

Biorę to na klatę;)

Maleńka nadzieja była, ale szybko została rozwiana. @ mi się spóźnia już dobrych kilka dni, dziś miałam umówioną dużo wcześniej wizytę u gina, miałam tak się umówić by być na początku cyklu, ale jakoś cykl się skończyć nie chce. Zawsze miałam 28 dni, a tu już 36 i dalej nic. Śpiąca byłam, coś tam w brzuchu ciągnęło, ale się nie nakręcałam. Brałam poprawkę na to wszystko, bo zostałam uprzedzona, że ten cykl będzie dziwaczy, szczególnie, że ostatnia @ ciągnęła się 11 dni!!! Pobiłam własny rekord:) Gin zrobił usg, ale powiedział, że jeszcze może być za wcześnie, by coś było widać, bo dni płodne miałam w tym cyklu bardzo późno, więc powiedział, że zrobi mi badanie krwi, by mieć już pewność, czy @ będzie czy nie. Czekałam, z lekkim niepokojem na wynik, ale niestety rozwiązał on moją malutką nadzieję i wątpliwości lekarza. Czerwona przyjdzie do mnie, jak nic:( I to najpewniej jutro, w Dzień Matki, po prostu great!

W tym miesiącu czułam się psychicznie świetnie, wyluzowałam, zajęłam się pracą, prawkiem, seks z mężem był tylko dla przyjemności, bez napinania się czy to właściwe dni, więc nawet jak @ zaczęła się spóźniać to nie wyszukiwałam tysiąca ciążowych objawów, ale to dzisiejsze badanie troszkę ciśnienie mi podniosło i wynik lekko zakuł w serce. Tym razem nie płaczę, choć już wiem, po prostu czekam na to, co nieuniknione. Wieczorem idę na koncert, planuję długi weekend z przyjaciółmi, nie poddam się czarnym myślom, mam dość umartwiania się. Zbyt pięknie jest za oknem by leżeć i płakać. Czekam na czerwcową szansę, znów bez napinania się, że musi wyjść.

Ps. Wszystkim, a szczególnie tym świeżo upieczonym Mamom składam serdecznie życzenia z okazji Waszego jutrzejszego święta!

wtorek, 24 kwietnia 2012

Bez napięcia...

"Pseudo @", pierwsza po zabiegu, ciągnie się już ponad tydzień. Za dużo by określić ją jako plamienie, a za mało by nazwać ją miesiączką, jakie znam od tylu lat. Zazwyczaj w pierwszy dzień skręcam się z bólu, obowiązkowy termofor i lek przeciwbólowy, nie mówiąc już o jej intensywności. A to coś wlecze się i tylko wkurwia, brzuch ćmi, coś tam ciągnie, ech takie nie wiadomo co! Od mojego gina dowiedziałam się, że to po tym leku na endometriozę, mam się tym nie przejmować, ale żebym się nie zdziwiła, jak za jakieś trzy tygodnie dostanę normalną @. Ekstra! Już nie mogę się doczekać;) Żeby było lepiej to już na lewym jajniku mam jakby pęcherzyk dominujący, a endometrium w pierwszej fazie, także wszystko się poprzestawiało. Na razie jestem bez leków, lekarz uznał, że powinnam dać czas organizmowi by zaczął sam wracać do formy. Jego zdaniem duphaston w tym miesiącu nie jest jeszcze potrzebny. Zgodziłam się z nim, sama jestem ciekawa, jak bez leków mój cykl się zachowa. Jeżeli się okaże, że endometrium będzie zbyt cienkie to później może będzie trzeba włączyć ten lek. Póki, co dostaliśmy zielone światło, by się starać, ale żeby się nie martwić, bo ten cykl może być zupełnie zwariowany.

Powiem szczerze, że ta przerwa w staraniach, związana z zabiegiem, dobrze mi zrobiła, nie było tego napięcia, obsesyjnego obserwowania czy to już, czy już po ptakach. W tym zamierzam postępować podobnie, przytulanie a i owszem, z przyjemnością, ale bez zbytniego nakręcania się. Dobry plan!

Z ginem od laparo dałam sobie na razie spokój, nie chcę żeby mi znowu namieszali obaj w głowie, wiadomo każdy leczy po swojemu. Mam go "na zapas" jakby, co:)

wtorek, 17 kwietnia 2012

Co nowego...

Obym to nie była ja!
Brzuch wygojony, wynik histopatologiczny git, kończę kurację lekami, wróciłam do pracy i nadrabiam zaległości. Właśnie czekam na @ - cykl mi się kompletnie rozwalił, mam nadzieję, że szybko wróci do normy. W przyszłym tygodniu wizyty u obu ginów i zobaczymy, co dalej. Ten od laparo powiedział, że najprawdopodobniej będę musiała brać duphaston. Czekam więc na wizyty, a póki, co, by oderwać się od "Tego Jednego Tematu", zapisałam się wreszcie na kurs prawa jazdy, przybierałam się do tego od x lat. Zaraz będę tak stara, że nie spamiętam wszystkiego, to mój ostatni dzwonek;) A drugie prawko się przyda, jak w końcu rodzina się powiększy;). Mąż przestanie być szoferem na pełen etat, o ile w ogóle da mi usiąść za kółkiem;)  Trzymajcie kciuki, bym odkryła w sobie żyłkę kierowcy!

czwartek, 5 kwietnia 2012

Pora na życzenia :)

Dziewczynki Moje Kochane, już za moment Święta Wielkanocne, wszystkie zasiądziemy ze swoimi rodzinkami do stołu, podzielimy się "symbolem życia":) Dla tych z Was, którym udało się szczęśliwie powiększyć rodzinę będą to z pewnością cudowne święta - cieszę się nimi razem z Wami i życzę samych radości z macierzyństwa/tacierzyństwa! A dla tych z Was, które tak, jak ja tego małego cudu JESZCZE nie doświadczyły życzę, by stało się to jak najszybciej! Do tego tradycyjnie, wszystkim bez wyjątku, bardzo dużo zdrowia, miłości i wsparcia bliskich. I niech już przyjdzie wiosna!!!

wtorek, 3 kwietnia 2012

kółko i krzyżyk

Od sympatycznych koleżanek-blogowiczek dostaję zapytania: jak tam brzuchol i moje samopoczucie? Ano dziękuję bardzo za troskę, z każdym dniem czuję się coraz lepiej. Szwy już zdjęte, wszystko się ładnie goi, ale przedziwnie wygląda. Na moim brzuchu - jeszcze nieco posiniaczonym, można na upartego grać w kółko i krzyżyk. Z tym, że dwa krzyżyki są na stałe:) Po zdjęciu szwów blizny wyglądają, jak małe krzyże. Przedziwnie to wygląda, jeszcze na tle Wielkiego Tygodnia to można się nieźle zdziwić. Biorę to za dobry znak:) Czuję się coraz silniejsza, są momenty, że coś tam w środku mnie zaboli, zakuje, ale z tym da się żyć. Przez miesiąc biorę jeszcze lek na endometriozę, który usuwa takie zupełnie mikroskopijne ogniska. Po nim troszkę dziwnie się czuję, ale to tylko miesiąc, ważne żeby pomógł. Muszę powiedzieć, że po tej laparoskopii szybciej wracam do formy, niż po pierwszej. Ponoć tu ma znaczenie rodzaj znieczulenia. Poprzednio byłam w szpitalu, a teraz w prywatnej klinice - tu mają jakieś cudowne urządzenie, które bada czy głowa już śpi, by nie dać zbyt dużej dawki narkozy. Płacisz - masz:) Najważniejsze, że zasiądę do świątecznego stołu w dobrej formie. Ze zrozumiałych względów mój domek nie będzie sprzątnięty na błysk, ale już pomału sobie go porządkuję, ile zrobię będzie dobrze. Najważniejsze, żeby była rodzina, "zakocurzony" kąt nie ma takiego znaczenia:)

środa, 28 marca 2012

Zirytowana i zadziwiona

Jak to możliwe by dwóch lekarzy tej samej specjalizacji mówiło co innego, irytuje mnie to i zadziwia jednocześnie. Właśnie wróciłam z wizyty u mojego gina prowadzącego, pokazałam mu opis zabiegu. Obaj panowie, na całe moje szczęście, są jednogłośni, że ten zabieg w moim przypadku był potrzebny, ale każdy ma inne zdanie odnośnie głównej przyczyny niepłodności. Ten, co wykonywał zabieg uważa, że to dno macicy, a z kolei mój gin jest zdania, że jednak endometrioza bardziej mi namieszała. I bądź tu pacjencie mądry! Nie wiadomo, który ma słuszność. No cóż, pozostało mi wierzyć, że któreś z tych schorzeń jednak było przyczyną, a że obie zostały wyeliminowane, więc zostało mi czekać na rozwój wydarzeń. Ale strasznie to wszystko frustrujące. Brzuch dalej boli, ale da się wytrzymać, ja wszystko zniosę byleby tylko przyniosło to upragniony efekt.

wtorek, 27 marca 2012

Nowa nadzieja?

Wróciłam ze szpitala obolała, z trzema dziurami w brzuchu ale z nową nadzieją. Aż boję się zapeszyć, ale w moim leczeniu ten zabieg jest krokiem milowym. Czy to się przełoży na upragnione dziecko? Zobaczymy, lekarz jest dobrej myśli, a ja aż boję się oddychać... Strasznie dużo emocji przez te dwa dni. Badanie zamieniło się w 1,5h operację metodą laparoskopową. Pierwsza diagnoza: endometrioza, ale na szczęście nie mocno zaawansowana, było cztery ogniska - wszystkie zostały usunięte. Druga diagnoza: łukowate dno jamy macicy. Lekarz naciął dno macicy by przywrócić mu właściwy kształt. I to właśnie, w jego przekonaniu, a nie endometrioza jest/było przyczyną mojej niepłodności. Teraz mam dwa tygodnie zwolnienia, by wszystko mi się pogoiło i miesiąc kuracji lekami. W następnym cyklu możemy zacząć się starać o dziecko. Lekarz uprzedził mnie jednak, że jeśli nadal nie będę zachodzić w ciążę to może czekać mnie jeszcze jedna operacja. Wytłumaczył mi, że nie można przesadzić z nacięciem dna jamy macicy, by nie zrobić krzywdy, lepiej robić to dwuetapowo, jeśli jeden raz okaże się za mało. Mam nadzieję, że nie będzie to konieczne, że wraz z wiosną, po pięciu trudnych latach, uda nam się powiększyć rodzinę. Wróciłam do domu z opisem i płytą, na której nagrana jest cała operacja. Oglądałam ją z lekarzem, który tłumaczył mi, co po kolei robił, do tej pory jestem w szoku, że to widziałam, że obejrzałam siebie od środka, to jest niesamowite przeżycie. Jestem lżejsza o 3 tys. zł, ale wierzę, że to dobrze wydane pieniądze. Lekarz jest bardzo drobiazgowy, dokładny, nawet robiąc mi przed zabiegiem usg, tłumaczył mi każdą kropeczkę na ekranie:) Wierzę, że tak samo dokładny był podczas zabiegu, zresztą sama widziałam, jak to wyglądało! Narkozę zniosłam tak sobie, poprzednio było podobnie, zachrypnięte gardło, co chwila odlatywałam i budziłam się. Nie pamiętam momentu, jak przynieśli mnie do pokoju, pamiętam tylko, że jak zobaczyłam przez mgłę męża to się popłakałam, nie wiem dlaczego, czy z ulgi czy z bólu. Mąż później powiedział, że po kilka razy opowiadałam mu to samo, cały czas pytałam czy już po zabiegu i liczyłam opatrunki na brzuchu:) Cieszę się, że już jestem w domu, we własnym łóżku, do pracy wracam dopiero po Świętach Wielkanocnych, do tego czasu powinnam wrócić do formy. Zabieg miałam wykonany w Dzień Świętości Życia i to biorę za dobry znak:)

poniedziałek, 19 marca 2012

Data wyznaczona

W poniedziałek, 26 marca o godz. 10.00. Mam już termin laparo, dziś poznałam także lekarza, który zabieg wykona, obejrzał poprzedni wynik i blizny na brzuchu - na jego oko tamto badanie było raczej tylko poglądowe, a nie zabiegowe, czyli te ogniska najprawdopodobniej nie zostały usunięte (mam za mało blizn po zabiegu). Zobaczymy, po badaniu się okaże. Póki, co walczę z lekkim przeziębieniem, muszę się wykurować do poniedziałku i zrobić jeszcze odnawiającą dawkę szczepionki na WZW, bo miałam ostatnią 5 lat temu. Histeroskopia to dla mnie nowość, ale też ponoć dużo nieprawidłowości może wykryć. Oczywiście przy okazji dowiedziałam się, że praktyką jest robienie przy laparo histeroskopii, by za jednym znieczuleniem wszystko zbadać. Pan doktor zrobił zdziwioną minę, że jeszcze go nie miałam taaa! Co jeszcze?! No, nic pozostało czekać na godzinę zero i liczyć na to, że będzie dobrze.

sobota, 17 marca 2012

Temat endometrioza wraca jak bumerang

Poryczałam się w gabinecie lekarskim, ryczałam w aucie w drodze do domu i pół nocy też przeryczałam. Jestem wściekła, rozżalona, mam ochotę kogoś udusić! Dwa lata temu poprzedni ginekolog podejrzewał endometriozę, wykonał laparoskopię, zapewnił mnie przed zabiegiem, że jak coś tam w środku znajdzie to usunie, wybudziłam się z narkozy, jak już doszłam do siebie to przyszedł i powiedział, że były dwa ogniska endometriozy, ale żebym się nie martwiła bo to nie ma wpływu na płodność (dobre sobie!), na moje pytanie czy je usunął, powiedział, że tak. Ja ucieszona, że wszystko ok, następnego dnia opuściłam szpital z kartą wypisu wypełnioną dla mnie kompletnie nieczytelnie, ale jakoś się wówczas tym nie przejęłam, nie pomyślałam o tym. Dochodziłam do siebie dość długo (ok. 2 tygodni), no ale to pewnie zależy od organizmu. Najważniejsze dla mnie było, że wszystko już jest ok. Oczywiście z wielką nadzieję podjęliśmy dalsze próby by począć dziecko, ale nic z tego nie wyszło, później były inseminacje, aż w końcu doktorek rozłożył na na nas ręce. Wiec poszliśmy do następnego. Tego u którego jesteśmy teraz. Jak to u nowego lekarza, trzeba było opowiedzieć całą historię i przedstawić zrobione dotąd badania. I na wypisie ze szpitala po laparoskopii zrobił się problem, bo ja nie potrafiłam rozczytać pisma lekarza, ale lekarze mają tą umiejętność. No i co się okazało, że ja wg wypisu nic nie miałam usuwane, miałam jedynie badanie! Myślałam, że mnie szlak trafi, jak przeczytał mi co tam jest napisane. No, ale przyjął to co mi tamten powiedział, że usunął dwa ogniska. I postanowił to na razie zostawić. Minął już rok odkąd jesteśmy u niego, co jakiś czas wraca do tego tematu, twierdzi, że ta sprawa z jego punktu widzenia jest niewyjaśniona, on dalej nie ma pewności, co się tam w środku dzieje. Pomimo wykonanego już leczenia i dużej poprawy dalej jest coś mocno nie tak, no i nadszedł ten dzień. Poprosił bym jeszcze raz poddała się laparoskopii połączonej z histeroskopią. Jego zdaniem na 95 proc. mam endometriozę, musi to potwierdzić badaniem. Czekam na tą cholerną miesiączkę i najpewniej pod koniec tego tygodnia lub na początku następnego idę do szpitala. Mam nadzieję, że dowiem się w końcu co mi jest. Znowu to samo badanie, bo jakiś konował nie raczył właściwie zrobić wypisu, znowu narkoza, szpital, kurwa mać kiedy to się skończy, jestem wściekła na cały świat! A PMS nie pomaga!

poniedziałek, 5 marca 2012

Raczej nie marzec

Obserwuję siebie po tej kolejnej "cudownej" kuracji i nie widzę szans. Dalej coś jest mocno nie tak z moim cyklem, nie wiem co jest grane i obawiam się, że mój doktorek też zbaranieje, bo był pewien, że wszystko wróci na swoje miejsce. Wizyta w połowie lutego. Zobaczymy, ale ja już raczej czekam na @.

wtorek, 21 lutego 2012

Może marzec?

Długo milczałam, bo cóż tu pisać, że znowu mam leczenie, że znowu cykl mi zwariował, już mi się nie chciało ani Was, ani siebie tym zamęczać. Ot, takie życie. Myślałam, że po leczeniu wyjadę do spa, odpocznę, zrelaksuję się i może w końcu…, ale nie ma tak łatwo, jak widać. @ przyszła jak w zegarku i kolejna też. Doktorek już troszkę zaczął rozkładać ręce no, ale poskrobał się w głowę i wymyślił kolejne piguły, ech rzygam już tymi lekami, ale biorę, co mam innego robić. Humor kiepski, czekam na wiosnę. Dziś ktoś mnie spytał, czy po tylu latach jeszcze mam nadzieję. Sama często w duszy zadaję sobie to pytanie. Są chwile, gdy bardzo się boję, że nie doczekamy się naszego dziecka, najgorsze jest, gdy przychodzi miesiączka, momentalnie mam łzy w oczach i nic mi się nie chce, przez te kilka dni @ staram się jednak zmobilizować, bo wiem, że razem z tą cholerną miesiączką jest początek nowego cyklu i może już ten będzie owocny. Pomimo tylu lat trudnego leczenia, ja wciąż wierzę, że nie jesteśmy bez szans. I modlę się każdego dnia bym się nie myliła… Właśnie mam 3 dc, zaczynam od nowa. 

niedziela, 8 stycznia 2012

Ciało pielęgnuję, bo jest domem duszy...

i gdy jest mi dobrze, moja dusza mruczy... Ach ta Maryśka Peszek wie, co śpiewa:) Właśnie wróciliśmy z czterodniowego pobytu w jednym z mazurskich kurortów SPA. W ciągu tych dni moje największe dylematy to: czy teraz popływać w basenie, pójść na saunę, wybrać się na masaż, wykonać zabieg na twarz, ciało czy pospacerować wśród lasów i jezior... Musiałam "męczyć się w tym luksusie" tyle czasu... normalnie ledwie żyję;) Ciało i umysł zrelaksowane, skóra niemowlęcia - tego potrzebowałam! Pobyliśmy z mężem spokojnie razem, bez dręczących myśli, bez pracy, czysty relaks! Teraz czas te zrelaksowane ciała wykorzystać. Dni płodne nadchodzą...;)