środa, 27 kwietnia 2011

I po

No i po świętach. Nie były to te wymarzone z wiadomością o bliźniaczej ciąży. Co prawda @ mi się opóźniła i po cichu, z nadzieją liczyłam na dobre rozwiązanie, ale wyszło jak zawsze. Kreska jedna - kontrolna, a @ zbliża się wielkim krokami, czuję ją już całym ciałem:( Kolejne rozczarowanie z którym muszę się pogodzić, jakoś. Źle mi dziś. Ciężka to próba, bardzo ciężka. Ktoś tam na górze wytrwale sprawdza moją wytrzymałość. A ja dziś tylko chcę wykrzyczeć: już dość! Mam nadzieję, że jutro będzie lepiej.

piątek, 22 kwietnia 2011

At Easter Time

Dziewczyny,
z okazji Świąt Wielkiej Nocy,
życzę Wam i Waszym najbliższym
Łask Pana Zmartwychwstałego,
hojnej obfitości,
a wraz z wiosną wiele szczęścia i radości!

Aga:)

środa, 20 kwietnia 2011

Mały sukces

Dziś zrobiłam i odebrałam wynik prolaktyny i muszę powiedzieć, że jest dobrze, bardzo dobrze, bo w normie:). Opłacało się brać ten diaboliczny lek! Kolejny mały sukces na drodze do celu. Na początku maja wizyta u doktorka, no i tam się dowiem, jak pozostałe wyniki. Oby i tu było git. Jeszcze tylko przetrwać święta! Okna nie pomyte, po mieszkaniu plączą się kurzowe kocury, jestem w proszku, shit! Ale zakupy zrobiłam, jajek pół lodówki, dobre i to, a z resztą jakoś pójdzie;)

wtorek, 12 kwietnia 2011

Paradoks w kapsułkach

Czy to nie paradoks, że leki które mają nam pomóc w zajściu w ciążę często całkowicie zniechęcają nas do seksu? Bez niego przecież do tej ciąży w żaden sposób nie dojdzie. No, chyba że przez zapylenie, ale kwiatkiem raczej nie jestem niestety:( Właśnie biorę taki jeden i jestem dopiero na początku opakowania. Z tego co wyliczyłam mam 6 z 7 najczęściej występujących skutków niepożądanych (tych występujących rzadziej nawet nie czytam, bo zaraz i je będę miała). Jestem senna (to nawet mało powiedziane, bo zasypiam dosłownie na stojąco!), mam zawroty głowy, jakbym zeszła z diabelskiego młyna, ból brzucha, głowy, nudności o zaparciach nie wspomnę! Wyglądam jak na haju, więc raczej mało atrakcyjnie w oczach męża. Dziś rano świat tak mi wirował, że do pracy nie dotarłam. Pospałam i trochę mi lepiej, ale za chwilę muszę sobie zaaplikować kolejną dawkę i znów odpłynę. A dni płodne zbliżają się wielkimi krokami. Co robić?! To jakaś masakra!!!! Oby tylko ten cholerny lek pomógł, bo inaczej będę "delikatnie" zła!

wtorek, 5 kwietnia 2011

Powiedzieć czy nie? Oto jest pytanie!

Kolejne lata małżeństwa mijają a nas wciąż dwoje. My wiemy, że mamy problem, a nasi bliscy się co najwyżej domyślają. Kurcze, przecież niepłodność nie jest wstydliwą chorobą zakaźną, więc o co chodzi? Dlaczego tak trudno przyznać się do niej najbliższym? Dlaczego łatwiej i swobodniej rozmawiam o niej z ginekologiem, psychologiem czy dziewczynami z forów internetowych, których nie znam osobiście? Moja mama coś tam wie (nie za dużo), bo trudno byłoby mi przed nią ukryć pobyty w szpitalu, tak samo najbliżsi przyjaciele, ale rodzina męża nic nie wie. Widzą, że coś jest nie tak, ale nie pytają (za co jestem im wdzięczna!), jednak okres świąteczny i życzenia szybkiego powiększenia rodziny zawsze mnie dołują. Czasem mam ochotę wykrzyczeć, żeby dali mi wszyscy święty spokój! Zastanawiam się czy nie byłoby lepiej posadzić rodzinkę przy stole i wyłożyć kawę na ławę. Jednak obawiamy się z mężem, że to przyniesie nam chwilową ulgę, a potem zaczną się tzw. „dobre rady”, umawianie do lepszych specjalistów, nerwy, telefony z pytaniem o samopoczucie, postępy w leczeniu ect. ect. Nie wiem czy tego chcę, ale wiem, że z każdym rokiem coraz trudniej unikać „tego” tematu. Tym bardziej, że kolejna Wielkanoc zbliża się wielkimi krokami:( Właśnie przez to już nie cieszą mnie święta. W tym okresie szczególnie czuję presję.
Tak samo jest ze znajomymi, którzy zainicjowali już drugą dzieciową rundę. Te ich cholerne pytania: a kiedy wy? Po co ludzie zadają takie pytania?! W dzisiejszych czasach pytanie o ślub czy dzieci jest, moim zdaniem, wysoce nie na miejscu! Ja nigdy nie krępuję ludzi takimi pytaniami. Najpierw odpowiadałam grzecznie, ale osoby szczególnie nachalne dostały ode mnie ostrą reprymendę, żeby się za przeproszeniem nie wpier… do cudzego łóżka i życia. No i więc nie spytali:) Punkt dla mnie!
Tak naprawdę znajomych mam w nosie, cały czas mam zgryz co zrobić w sprawie najbliższych mi osób. Sama nie wiem co i jak dużo chcę/powinnam im powiedzieć. Najchętniej to bym im przy świątecznym stole powiedziała, że jestem w ciąży i to najlepiej bliźniaczej - od razu chłopczyk i dziewczynka! A co, nie stać?!;) A do tego jeszcze pies i kot! To by były dopiero święta! Czekam na nie...

sobota, 2 kwietnia 2011

Moja droga przez labirynt…

 …u jego celu pełna rodzina. Bardzo dużo do myślenie w takich kategoriach dał mi benedyktyn o. Jan Bereza, na którego rozważania trafiłam jakiś czas temu w necie zupełnie przypadkiem (a może to nie był przypadek?...). Muszę przyznać, że z wieloma jego stwierdzeniami się w pełni zgadzam. Porównuje on życie do drogi, które często tak mocno się komplikuje, że przypomina labirynt. Przez te cztery lata miałam wiele załamań, właśnie takich jak w labiryncie, wtedy ogarniało mnie poczucie osamotnienia, bezradności, zwątpienia w sens dalszej drogi. Przekonywałam jednak samą siebie, że warto iść dalej. Miałam często i mam nadal chwile, gdy myślę, że zamiast przybliżać się do celu, to ja się od niego oddalam. O. Bereza mądrze powiedział, że „w każdym miejscu możemy zaczynać od początku i z każdego miejsca możemy dotrzeć do celu, gdy tylko będziemy z wiarą postępować na przód”. To daje nadzieję, oznacza, że nawet nasze niepowodzenia, chwile rezygnacji, tak naprawdę nie przeszkadzają nam w drodze, nie cofają nas z niej. Powiedział też jeszcze jedną ważną rzecz, którą tu zapisuję po to, bym sama o niej nie zapominała, że: liczy się tylko droga i nie może być postępu bez zgody na akceptowanie tego, co nam się w życiu, po drodze, przydarza. 
***
O. Jan Bereza, zmarł w lutym br., był założycielem Ośrodka Medytacji Chrześcijańskiej w Klasztorze Benedyktynów w Lubiniu. Świetnie mówił o jodze i medytacji. Posłuchajcie o labiryncie, bo warto:


***
A ja jestem aktualnie po długim, intensywnym leczeniu, staram się nie zwariować, czekając na wyniki tego leczenia... i medytuję:) Wizyta u gin. dopiero w następnym cyklu.