sobota, 2 kwietnia 2011

Moja droga przez labirynt…

 …u jego celu pełna rodzina. Bardzo dużo do myślenie w takich kategoriach dał mi benedyktyn o. Jan Bereza, na którego rozważania trafiłam jakiś czas temu w necie zupełnie przypadkiem (a może to nie był przypadek?...). Muszę przyznać, że z wieloma jego stwierdzeniami się w pełni zgadzam. Porównuje on życie do drogi, które często tak mocno się komplikuje, że przypomina labirynt. Przez te cztery lata miałam wiele załamań, właśnie takich jak w labiryncie, wtedy ogarniało mnie poczucie osamotnienia, bezradności, zwątpienia w sens dalszej drogi. Przekonywałam jednak samą siebie, że warto iść dalej. Miałam często i mam nadal chwile, gdy myślę, że zamiast przybliżać się do celu, to ja się od niego oddalam. O. Bereza mądrze powiedział, że „w każdym miejscu możemy zaczynać od początku i z każdego miejsca możemy dotrzeć do celu, gdy tylko będziemy z wiarą postępować na przód”. To daje nadzieję, oznacza, że nawet nasze niepowodzenia, chwile rezygnacji, tak naprawdę nie przeszkadzają nam w drodze, nie cofają nas z niej. Powiedział też jeszcze jedną ważną rzecz, którą tu zapisuję po to, bym sama o niej nie zapominała, że: liczy się tylko droga i nie może być postępu bez zgody na akceptowanie tego, co nam się w życiu, po drodze, przydarza. 
***
O. Jan Bereza, zmarł w lutym br., był założycielem Ośrodka Medytacji Chrześcijańskiej w Klasztorze Benedyktynów w Lubiniu. Świetnie mówił o jodze i medytacji. Posłuchajcie o labiryncie, bo warto:


***
A ja jestem aktualnie po długim, intensywnym leczeniu, staram się nie zwariować, czekając na wyniki tego leczenia... i medytuję:) Wizyta u gin. dopiero w następnym cyklu.

2 komentarze:

  1. Dobrze że znalazlaś gdzieś oparcie, że coś daje ci silę by isć dalej, tak trzymaj, a na końcu drogi napewno będzie to spelnienie!

    co do akceptacji tego co nam sie przydarza...nie do końca się zgodze, bo jak zaakceptować np.śmierć swojego dziecka? tego nie da się zrobić, nie mozna sie z tym pogodzić i już, można przyjść do wiadomości że tak sie stalo, że nie mielismy na to wplywu, ale zaakceptować fakt? nie wiem ile trzebaby bylo mieć wewnętrznej sily, wiary i czego tam jeszcze by tak dzialo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki Aneta:) Oczywiście zgadzam się z Tobą, że utrata dziecka jest czymś niemożliwym do wytłumaczenia, zaakceptowania, ale jednak wiele kobiet po tak ogromnej stracie zjaduje siłę by spróbować jeszcze raz, by znów wejść na tą drogę..., to niesamowite, to świadczy o naszej sile.

    OdpowiedzUsuń